Z okazji 62. rocznicy śmierci patrona jednego z oddziałów naszej instytucji, Władysława Broniewskiego, prezentujemy zapis niepublikowanej wcześniej rozmowy z jego wnuczką, Ewą Zawistowską – dziennikarką, poetką i autorką książki Dziadek Władek. O Broniewskim, Ance i rodzinie.
Wywiad jest owocem konwersatorium „Muzeum-Interwencje 2023”, projektu realizowanego przez Muzeum Literatury we współpracy z Instytutem Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Fragmenty tekstu zostały zaprezentowane na wystawie „Ciepło-zimno. Interwencja w Muzeum Broniewskiego” , zorganizowanej w czerwcu 2023 r.
Ewa Zawistowska, wnuczka Władysława Broniewskiego.
Zapis fragmentów rozmowy z uczestniczkami konwersatorium Muzeum-Interwencje, 2023.
Czy pamięta Pani przedmioty z domu dziadka, który z nich miał dla Pani szczególną wartość?
Przedmiotem, który zapamiętałam z dzieciństwa, i który w ogóle był dla mnie najważniejszy, jest fajka. Fajka turecka przywieziona z Bułgarii. Dziadek we wrześniu 1947 roku był na wczasach w Bułgarii (z żoną Wandą) i przywiózł stamtąd fajkę. Ja się urodziłam we wrześniu 1948. Kiedy podrosłam i przychodziłam z mamą [Joanną Broniewską-Kozicką, zwaną Anką – przyp. MWB] do dziadka, to – ponieważ w jego domu nie było żadnych zabawek – rzucałam się na tę fajkę, bo rozkładała się na części. I tak siedziałam i ją składałam, i rozkładałam. Była kolorowa, pewnie teraz kolory wypłowiały, może zresztą nie. Ta fajka to jest Broniewski już powojenny, to są lata, kiedy jeździł na wczasy do Bułgarii, czego przed wojną nie robił. (…) No a fajka leży sobie do dziś w Muzeum na serwantce. Kiedy się wchodzi do salonu, po lewej widać stojącą w rogu oszkloną szafkę, a na górze leży fajka. Tam jeszcze była jakaś figurka, a nawet dwie figurki (wtedy panował zwyczaj obdarowywania osób odwiedzających zakłady pracy laleczkami w strojach regionalnych) i nimi też się bawiłam.
*
Chciałabym jeszcze opowiedzieć o przedmiocie, który jest dużo większy niż fajka a w dzieciństwie wydawał mi się ogromny. Chodzi o biurko, które wtedy, kiedy dziadek jeszcze żył, stało w gabinecie na dole. To jest biurko, które Broniewski odziedziczył po swoim ojcu; Antoni Broniewski był kasjerem banku w Płocku, umarł w 1902 roku. Mały Władek miał wtedy cztery i pół roku, jako malec stał się właścicielem biurka. Potem, kiedy już chodził do szkoły i zaczął pisać pierwsze gimnazjalne artykuły w pisemku „Młodzi idą”, i swoje pierwsze próby poetyckie, przechowywał je w właśnie w tym biurku. To biurko towarzyszyło mu potem do końca życia, z krótkimi przerwami, kiedy wyprawiał się na kolejne wojny, ale zawsze w domu czekało na niego. Najpierw był to rodzinny dom w Płocku, później rodzina przeprowadziła się do Warszawy i zamieszkała na Hipotecznej. Był tam też pokój Władka. Mały, ciemny (moja babka, Janina Broniewska opisuje go we wspomnieniach), w którym stało z trudem mieszczące się biurko. Później, kiedy dziadek w 1926 roku ożenił się z moją babką, biurko wędrowało z nimi przez wszystkie kolejno wynajmowane mieszkania. Byli taką typową biedną inteligencją, więc i mieszkanka były różne, skromne na ogół. W pierwszym z nich, na Sandomierskiej na Mokotowie, biurko z wielkim trudem się zmieściło, bowiem to jest rzeczywiście mebel ogromny. Babka pisze, że miało bardzo dużo szuflad, skrytek, że było dębowe, ciemne i wsparte na ośmiu nóżkach – w kształcie kuli. Jedna kula już przed wojną odpadła. Zastępowali ją drewnianym klockiem do zabawy mojej mamy.
W biurku dziadek przechowywał nie tylko wszystkie swoje rękopisy, maszynopisy, ważne dokumenty, zdjęcia, czyli to, co się trzyma zwykle w biurku, ale trzymał tam też pistolet, który mu przysługiwał jako kapitanowi rezerwy. Babka opisuje, że w ich mieszkaniach pojawiali się z rewizją policjanci, bo dziadka nieustannie podejrzewano o sympatie komunistyczne. Kiedy policjanci wchodzili do mieszkania na rutynową rewizję, ich uwagę od razu przyciągało biurko. Jak babka pisze, był to ich najbardziej okazały, reprezentacyjny mebel. Przybysze zatem rzucali się ku biurku i wyciągali stamtąd najpierw z tryumfem wielki pistolet: ośmiostrzałowe parabellum. No ale Broniewski jako oficer rezerwy nie tylko miał prawo, ale nawet obowiązek posiadać broń. Policjantom rzedła mina, szczególnie, że grzebiąc dalej trafiali na srebrny order Virtuti, na cztery Krzyże Walecznych, albo na pismo wzywające dziadka do odbycia ćwiczeń dla oficerów rezerwy w Wilnie. Zawiedzeni, że nie mają się do czego przyczepić, brali na chybił trafił to, co według ich oceny mogło uchodzić za nieprawomyślne. Za pierwszym razem to był tomik wierszy Jesienina, który wydał im się podejrzany, bo po rosyjsku. Tyle, że tomik został przez dziadka przetłumaczony na polski i sprzedawano go całkowicie legalnie w księgarniach. Za którymś razem akurat, kiedy Broniewski siedział w Areszcie Centralnym razem z całą redakcją „Wiadomości Literackich”, babka przyjęła nalot panów policjantów. Odbyła się ta sama, co zawsze heca. Policjanci szperali w biurku. „Jest rewolwer, ale legalny. Tego nie możemy wziąć… To weźmy jakąś książkę po rosyjsku”. Tym razem padło na tomik wierszy Majakowskiego z dedykacją dla dziadka. Po powrocie z więzienia Broniewski wyrzucał żonie, że nie umiała obronić książki, do której miał duży sentyment.
I tak sobie to biurko wędrowało z nimi po kolejnych warszawskich mieszkaniach. Było świadkiem małżeńskich perypetii, kłótni, rozstań i powrotów. W 1938 roku dziadek i babka już definitywnie zdecydowali się rozstać. Nie chodziło o niewierność, po prostu doszli do wniosku, że się wypaliło, że tym razem nie „rozmieszkują się” tylko rozstają na dobre. I w jakiś czas później babka poznała Romka Gadomskiego, a dziadek Marię Zarębińską, aktorkę, wdowę z córeczką Majką. I wtedy biurko przeniosło się do mieszkania, które dziadek wynajmował z Marią, później jego drugą żoną. Przy czym był to ten sam dwurodzinny dom przy ulicy Dziennikarskiej w Warszawie, w którym mieszkała też babcia Janina z moją mamą Anką i ze swoim nowym partnerem. Jedni na parterze, drudzy na piętrze. Dziewczynki bawiły się razem. Żony bardzo się zaprzyjaźniły i wspólnie dbały, żeby małe nie były o siebie zazdrosne. Obie rodziny zgodnie uprawiały ogród. A świadkiem tych wszystkich historii było cały czas biurko, które systematycznie uzupełniało się o kolejne wiersze dziadka, rękopisy, maszynopisy itp.
Kiedy nadeszła wojna, dziadek początkowo nie dostał powołania do wojska. Bardzo go to zabolało, więc 7 września 1939 wcisnął się w swój kapitański mundur, wsiadł na rower i po kilku dniach, przemierzywszy trasę Warszawa-Lublin-Lwów-Tarnopol odnalazł swoją jednostkę. No ale 17 września od wschodu weszli już Rosjanie… Później Janina z Romkiem Gadomskim i moją mamą wyjechała do Białegostoku. Dziadek z Marysią i Majką znalazł się we Lwowie. Po tym jak aresztowano go w styczniu 1940 i osadzono na Zamarstynowie (siedział także na Łubiance w więzieniu NKWD), Marysia z Majką wróciła do Warszawy i zamieszkała u swojego ojca. Do jego mieszkania zostało przeniesione biurko Broniewskiego i zostało tam do końca wojny. Było świadkiem aresztowania Marysi przez Gestapo (z powodu bibuły, którą przechowywał jej brat), co skończyło się wywiezieniem do Oświęcimia.
Moja babka z moją mamą Anką były wtedy w ZSRR. Nie miały żadnych wiadomości ani o Marysi, ani o losach wspólnego domu na Żoliborzu. Miały tylko kontakt poprzez Ankę z Broniewskim, bo on wywędrowawszy z Armią Andersa na Bliski Wschód, pisał do mojej mamy regularnie. Na Bliskim Wschodzie dostał nieprawdziwą wiadomość, jakoby Maria zginęła w Oświęcimiu. Maria nie zginęła, przeszła jeszcze przez obóz w Ravensbruck i wróciła. A wcześniej, w styczniu 1945 roku moja babcia, kiedy tylko znalazła się w Warszawie, od razu pojechała na Żoliborz i odnalazła dziadkowe biurko. Szabrownicy wprawdzie wyrzucili na zewnątrz „papierzyska” nie mające dla nich żadnej wartości, ale nie zabrali niczego. Dziadek mógł to później sprawdzić, bowiem miał zwyczaj numerowania otrzymywanej korespondencji. Każdy list posiada swój numerek. Nie wiem, czy tę nietypową u poety skrupulatność odziedziczył po swoim ojcu, kasjerze płockiego banku, czy po dziadku Lubowidzkim, który był notariuszem. Pewnie po obydwu.
Babka Janina odnalezione biurko przewiozła do siebie. U niej doczekało powrotu Marysi z obozu. Wtedy Janina odesłała biurko do Marysi, która zamieszkała w Łodzi. No i w łódzkim mieszkaniu, biurko niemal przytupując z radości kulistymi nogami, powitało w listopadzie 1945 roku swego prawowitego właściciela wracającego z wojny. Potem już było z dziadkiem w mieszkaniu w Warszawie, w Alei Róż i wreszcie wylądowało na Dąbrowskiego. I do śmierci dziadka tam sobie stało i zdaje się stoi nadal.
*
Czy kiedy Pani jeszcze tutaj bywała, jeszcze za życia Broniewskiego, pozostali mieszkańcy tej willi także siadali przy tym biurku?
Nie, nie, to było jego biurko. Biurko lubił, natomiast nie lubił gabinetu. Moja babka się śmiała, że trzecia żona wymyśliła ten gabinet na wzór wyobrażeń pani adwokatowej o tym, jak powinien wyglądać gabinet poety. W przedpokoju stoi kilka krzesełek, czyli jest poczekalnia, jak u adwokata, no i stamtąd wchodzi się „do poety”. Tymczasem, dziadek tam nie siedział, a już na pewno nie „tworzył”. Przed wojną (zacytuję zapiski babki): „Słyszę jak za ścianą Władek układa na biurku szeleszczące kartki papieru. Pewnie zaległe tłumaczenie”. Czyli tłumaczenia robił przy biurku. Może przeglądał też jakieś dokumenty. Natomiast wiersze pisał w łóżku. Wanda Broniewska, trzecia żona, opisuje, że w zawsze leżała przy łóżku kartka i ołówek, bo „a nuż będzie wiersz”. Ale biurko było jego, ja na biurko nigdy nie weszłam. Kiedyś dzieci były tak wychowywane. A ja byłam nieśmiałym, grzecznym dzieckiem. Więc, ponieważ nikt mnie nie zachęcił do włażenia na biurko, to nie właziłam. Natomiast pamiętam, że ono było bardzo wielkie z mojej dziecięcej perspektywy.
Myślę, że dziadek po dawnemu przechowywał w biurku to wszystko, co wcześniej gromadził przez lata. Zatem biurko było nie tylko świadkiem rozwoju i trwania całej jego twórczości od pierwszych gimnazjalnych prób literackich, aż po wiersze ostatnie, ale towarzyszyło mu też w jego perypetiach osobistych (z wyjątkiem pobytu na Bliskim Wschodzie, kiedy stało w Warszawie, a on był daleko). Ale prawdopodobnie, kiedy przywiózł wiersze napisane w Palestynie i otrzymane tam listy, biurko to wszystko radośnie przyjęło.
–––
Na pierwszej fotografii Władysław Broniewski z córką Joanną (zwaną Anką) i wnuczką Ewą, Ustka 26 sierpnia 1950, zbiory Muzeum Literatury.