Przejdź do treści

Wspomnienie o Jarosławie Klejnockim

Piotr Kłoczowski, Wicedyretor Muzeum Literatury, Kurator Instytutu Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską

Śmierć Jarka była i pozostaje szokiem dla nas wszystkich.

Piętnaście lat temu Jarek obejmował stanowisko po legendarnym Januszu Odrowąż-Pieniążku. Wydawać by się mogło, że mało kto będzie w stanie sprostać takiemu wyzwaniu. Jarek nie tylko mu sprostał, ale – szanując dokonania i dorobek znakomitego poprzednika – poprowadził  Muzeum w nowe czasy.

Sprostał dzięki swojej niezłomności i niezależności, wspaniałej kulturze literackiej i kulturze w ogóle. Jego dokonania ciężko zliczyć, od Brulionu, Lampy i Iskry Bożej Dunina Wąsowicza po wspaniały doktorat o Adamie Zagajewskim u – bagatela – Ryszarda Handkego!

Sprostał dzięki swemu powołaniu poety i pisarza, i chyba równemu im powołaniu pedagoga!

Formacyjne dziedzictwo Muzeum Literatury Adama  Mauersbergera, Janusza Odrowąż-Pieniążka zostało nie tylko ocalone, ale i wzbogacone.

Na zawsze zapamiętam moment, w którym Jarek – bez wahania – zdecydował o losie jednego z najważniejszych archiwów literackich ostatnich dekad, czyli archiwum Zeszytów Literackich, i to w dość dramatycznym momencie polityczno-administracyjnym.

Tomasz Tyczyński, Kurator Muzeum Witolda Gombrowicza we Wsoli, Kierownik oddziału

Chyba z żadnym ze swoich szefów nie spierałem się tak często i uparcie. Ale też z żadnym nie łączyło mnie to coś, czego nie śmiem zwać przyjaźnią, ale co na pewno było rodzajem ważnej wspólnoty. Spory były jej częścią, istotne, bo zawsze o coś. Wynikały z nich dobre rzeczy, bez różnicy kto miał rację.

Bo chociaż Jarosław Klejnocki ćwiczył ironiczny dystans do świata, to myślę, że przejmował się tym, co robił i co robili inni, chyba bardziej niż chciał to okazać. Co ważne, pozwalał pracować swoim podwładnym, nawet jeśli się z nimi nie zgadzał. Nie miał w sobie ani krzty urzędnika, a jego racjonalny stosunek do biurokratycznej mitręgi pozwalał nam realizować rzeczy na pozór nierealne, nie przylegające do schematów.

Był osobą o wielkim uroku i intelektualnym rozmachu, bywał też człowiekiem trudnym. Ale – jak już to gdzieś napisałem – tylko ci trudni są ludźmi z krwi i kości. Dają sobie prawo do błędów, nie uzurpują sobie nieomylności, a przez to wybaczają błędy innym. To też się w naszych relacjach zdarzało.

Nie da się zapomnieć o jego oryginalnym poczuciu humoru. Zgodnie z regułami gatunku wspomnienie powinno zawierać anegdotę. Niech będzie: zadziwi się ktoś kiedyś po mnie, gdy otworzy moją pocztę służbową. Mieliśmy bowiem z Jarkiem kilkumiesięczną fazę żartobliwej tytułomanii, a  „Wasza Łaskawa Dyrektorskość” to najmniej szczodrobliwy z ironicznych tytułów, którymi obdarzaliśmy się w korespondencji.

Dyrektor Klejnocki nie wierzył w nagrody za to, co robi się z pasji. Jego perypetie zawodowe z ostatnich miesięcy każą myśleć, że może jednak miał rację. Ale i nie miał: bo ma moją wdzięczność. Tworzenie Muzeum Witolda Gombrowicza, może najlepsza rzecz, którą udało mi się w życiu robić, też było możliwe dzięki Niemu. I to zostanie, wspólne lata we wsolskich i vencjańskich prowincjach Muzeum Literatury.

Dzięki Jego zaufaniu udało się nam stworzyć Espace Gombrowicz w Vence, choć to tam – o ironio! – toczyliśmy najgorętsze zawodowe spory. Ale lepiej pamiętam rozmowy na inne, może ważniejsze tematy: o literaturze, dzieciach, ulubionych zwierzętach i o winie, tym bez kary.

Anna Lebensztejn, kierowniczka Działu Sztuki

Prawie za każdym razem, gdy zaglądało się do gabinetu Dyrektora – z jakąś umową do podpisu, pismem do wyjaśnienia, pytaniem czy problemem, wychodziło się usłyszawszy wyśmienitą anegdotą. O początkach jego pracy nauczycielskiej, jego uczniach i studentach, pisarzach i poetach, piórze Dąbrowskiej i mieszkaniu Kruczkowskiego. Historie mniej i bardziej oficjalne, niekiedy wzruszające, najczęściej pełne dowcipu. Zawsze przesycone zachwytem nad ludźmi (zwłaszcza młodzieżą licealną i akademicką) i światem. Był wyśmienitym opowiadaczem, mistrzem celnych ripost i błyskotliwych bon-motów. Niezrównanym erudytą, współczesnym Francem Fiszerem. Niewyobrażalnym jest, że nie usłyszymy już więcej jego anegdot, że nie poznamy kolejnych, podczas gdy w barwnym życiu Jarosława Klejnockiego inspiracji do nich było bez liku.

Za każdym razem gdy schodziło się na temat sztuki, Dyrektor odgrażał się, że on się na tym nie zna. Ale ufał swoim pracownikom i wierzył, że oni się na tym znają. Kiedy na wszelki wypadek ostrzegało się, że coś może być kontrowersyjne, że coś może wywołać inbę, że coś się może komuś nie spodobać, zawsze stawał po stronie autora wystawy. Czy Wy jesteście do tego przekonani? Jeśli tak, to róbcie. W świecie, w którym wszyscy „wiedzą lepiej” był orędownikiem autonomii myślenia i stania na straży swoich przekonań, niezależnie od tego, czy sam je podzielał. Żegnając się z zespołem Muzeum w grudniu ubiegłego roku kazał się nam nie martwić. I zapewniał, że będzie dobrze. Bardzo będzie nam brakować jego optymizmu, podobnie jak jego śmiechu i serdecznego uścisku ręki na powitanie.

Andrzej Stanisław Kowalczyk, Kierownik Działu Rękopisów

Jarek był człowiekiem energicznym i zaradnym. Pod tym względem daleko odbiegał od stereotypu poety, o którym ludzie myślą, że buja w obłokach, że jest bezradny wobec zadań praktycznych. Jarek był na przykład urodzonym kierowcą, znakomicie prowadził nawet w najtrudniejszych warunkach, co zawsze wzbudzało mój podziw. Nie uchylał się od funkcji kierowniczych, które mu powierzano czy to na Uniwersytecie Warszawskim, czy w Muzeum Literatury. Niemniej przede wszystkim był pisarzem, kimś, kto jednocześnie zamieszkuje w dwóch światach: w świecie empirycznym i w świecie, który kreuje ze słów. Przy czym rzeczywistość zrobiona ze słów zyskuje często pierwszeństwo przed światem doświadczanym zmysłowo i intelektualnie. Wiersze nie są dodatkiem do życia, wiersze życie uzasadniają. Prosiłem, aby przysyłał mi nowe utwory i chętnie to robił. Poniższy wiersz dostałem od Jarka rok temu. Teraz, gdy autora nie ma już wśród nas, wiersz musi Go zastąpić.

***

Zniknąć kiedy jeszcze się żyje Choćby i resztkami sił
Nie powiedzieć nikomu do widzenia Nie zostawić adresu
telefonu emaila Po prostu wylogować się Udać się gdzieś
Na przykład na wyspę W obcym kraju gdzie mówią innym
językiem Niczego o sobie nie opowiadać Robić zakupy Uśmiechać
się Być miłym dla wszystkich Sąsiadów traktować z szacunkiem
Pomagać Zawsze zapytać o zdrowie i jak sprawy się mają To
powinna być ciepła wyspa Żeby móc wieczorami siedzieć na
tarasie i popijać spokojnie lokalne wino najlepiej białe i schłodzone
A rano nastawiać kawę Na tarasie zasiadać z książką Albo ze
słuchawkami na uszach I tak sobie czekać na nieuchronne

Rok temu odczytywałem ten wiersz jako jeszcze jeden opis arkadii, grę poety z konwencją literacką, wizerunek człowieka XXI wieku tęskniącego do życia wolnego od coraz liczniejszych obowiązków. Śmierć Jarka, jego zniknięcie z naszego świata, kazała mi odczytać wiersz jako świadectwo. Poeta żegna się ze światem. Kończą się wszystkie prace, wygasają zobowiązania, robiąc miejsce dla formuł bezinteresownej kontemplacji. Takiego Jarka pamiętam z ostatnich lat: długie białe włosy i broda upodabniały go do świętego Hieronima, patrona filologów. Uśmiechał się melancholijnie i wyrozumiale. Zrezygnował z ubiegania się o stanowisko dyrektora Muzeum Literatury. Pisał wiersze, rozmawiał z młodymi ludźmi na Wydziale Polonistyki. Chcę wierzyć, że dotarł na wyspę i wiedzie żywot, jaki opisał w wierszu.


Natalia Malek, Kierowniczka Działu Fonicznego

W Ciemnym zwierciadle, ostatnim, przedśmiertnym zbiorze wierszy Jarka, znajduje się niepozorny, pozbawiony tytułu utwór, który dziś, gdy Jarka wśród nas nagle zabrakło, nabiera szczególnego wydźwięku. „Powiedz to jedno jedyne słowo”, zaczyna swoje wyznanie Jarek-autor, Jarek-poeta, nie zaś Jarek-ekscentryczny Dyrektor Muzeum czy Jarek-wyluzowany Profesor UW, by tonując patos początku w kolejnych obrazach, dojść do tego, co miałoby „wieńczyć całość”. Jak się domyślamy – całość jego życia. A tym czymś jest współczucie.

Nie zaskakuje mnie ta puenta i najpewniej nie zaskoczy nikogo, kto miał szczęście z Jarkiem pracować, przebywać, przyjaźnić się. Był – bardzo trudno używa mi się czasu przeszłego – człowiekiem uważnym, przytomnym, gotowym zatrzymać się bez względu na okoliczności, jeśli dana sytuacja tego wymagała, a właściwie, jeśli ktoś takiej pauzy lub pomocy potrzebował. Nawet jeśli nie umiał o nią wprost poprosić.

W najgłębszym sensie tego słowa życzliwy, życzył chyba wszystkim dobrze. Tak po prostu, podążając za własną filozofią życzliwości, która w dobie wciąż nowych, dochodzących zewsząd i szybko nabrzmiewających rygorów wydaje się wyjątkowa. Zdaje się, że istnieje góralskie określenie na ten rodzaj życzliwości: mieć szeroki rękaw. Miał zatem Jarek szeroki rękaw.

Był też ciekawski, zawsze chętny poznawać to, co odmienne i obce. Z ciekawości i niesłabnącego głodu wiedzy rodziły się jego słynne anegdoty. Ciekawiły i zatrzymywały go ludzkie motywacje, duże i małe historie, rzecz jasna – literatura. W jego przypadku literatura naprawdę splatała się z egzystencją. Życie płynęło w rytm czytania i pisania, a czytanie i pisanie możliwe były wyłącznie, kiedy oddało się życiu, co jego. Kiedy opłaciło się rachunki, wyprowadziło psy, zabrało dzieci na wakacje. Pod tym względem, choć był dyrektorem instytucji, sam wydawał się człowiekiem-instytucją.

Nie obawiał się tego, czego nie rozumiał ani tego, co mogłoby pochodzić z przekonań, których nie podzielał. Dawał wolność – i zachęcał, by z niej korzystać. Zarówno w pracy, kiedy zgadzał się na projekty eksperymentalne, niszowe, niedochodowe i wymagające szczególnego wysiłku, jak i na uniwersytecie, gdzie razem uczyliśmy. Choć sam uczył studentów sestyn i zapoznawał z klasycystami, godził się ochoczo, bym ja uczyła ich doceniać to, co od powszechnego obrazu poezji najodleglejsze, konfrontowała z wierszami eksperymentalnymi, obiektywistycznymi, dokumentalnymi, ostentacyjnie nielirycznymi. Z literaturą, która stawia opór i wprowadza w dyskomfort. 

Jedną z moich ulubionych linijek, jakie napisał, jest ta kończąca wiersz Ach miłość (quasi centon) dedykowany żonie Kasi. Wydaje mi się, że ta linijka to zarazem intymne wyznanie, jak i wykład pewnej filozofii „życia pomimo” – której Jarek chyba hołdował. Żył w paśmie zobowiązań i zainteresowań, które „wciąż się przędzie choć nożyce gotowe”. A teraz to pasmo ucichło.


Facebook
Twitter
YouTube
Instagram